czwartek, 20 lipca 2017






                              Ultra lekkie łowienie,

                            ultra mocne emocje.



 
Nie potrafię Wam wyrazić jak mocno i intensywnie wciągnęło mnie ultra lekkie łowienie. Może przez notoryczny brak czasu na pełno wymiarowe, całodzienne wyprawy nad wodę? Z musu zacząłem skupiać się na niedużych, kameralnych łowiskach(parkowe jeziorka, kanały, śródleśne jeziorka). Mając jedynie informację, że w danym zbiorniku są interesujące mnie gatunki ryb, czyli okonie i wzdręgi. Od wielkiego dzwonu udaje mi się połowić na większych akwenach(jeziora, większe rzeczki,zaporówki).
Dość dużo czasu zajęło mi skompletowanie odpowiedniego sprzętu. Przede wszystkim wędka, najważniejszy element zestawu.
 Pierwsze zamierzenia były takie, żeby łowić delikatną wklejką w długości 2,50-2,70 m. Ciężar wyrzutowy w granicach 0-15 gr. Z biegiem czasu okazało się w praktyce, że wklejka owszem jest fajna ale do bocznego troka. Tej metody nie lubię i nie o takie ultra lekkie łowienie mi chodziło. 
Chciałem po prostu jigować małymi przynętami gumowymi(twisterki, ripperki, wormy, jaskółki), na lekkich główkach w masie od 0,5 do 5-6 gram, względnie mikrojigami i małymi kogutami.


Wklejka ma mniejsze możliwości rzutowe, szczytówka przy wyrzucie dostaje niekontrolowanych drgań, przez co opory na lince są znaczne i ewidentnie skraca się odległość rzutu. Podczas dynamicznego prowadzenia przynęty(opad, piłka) zabiera przynęcie motorykę, tzn. rozprasza energię podbicia. Ilość zaplątań linki na tego typu szczytówkach jest znaczna. Mówcie co chcecie, mi osobiście wklejka do takiego łowienia nie leży.
No dobra jak nie wklejka to co? Od jakiegoś czasu na rynku wędkarskim pojawiły się wędki w niskich gramaturach, nie będące wklejkami. Po prostu wędki, które od początku do końca mają rurkowe blanki, ale są tak pięknie wycieniowane, że czułością nie ustępują wklejką. Moim zdaniem w wielu kwestiach je przewyższają...
 Są na pewno bardziej dynamiczne, podczas wyrzutu szczyt nie lata jak krowi ogon, dużo przyjemniej czuje się przynęty. No właśnie! jeszcze jedna kwestia...na takiej nie wklejkowej wędce możemy śmiało używać małych przynęt twardych, obrotówek, woblerków. Wklejki niezbyt dobrze znoszą takie traktowanie twardymi przynętami. Podczas prowadzenia np. obrotówki znacznie się wyginają. Często dochodzi do uszkodzeń(rozwarstwienia) wklejanego elementu.
Dyskusyjną sprawą jest również długość wędek do tego typu wędkowania. Wspomniałem wcześniej, że moje wstępne zamierzenie było wędkowanie wędziskiem długości 2,50-2,70m. Praktyka zweryfikowała ten plan. W tej chwili łowię wędką długości 2,10. Z łódki i uwaga!...Z brzegu również. Czemu tak? Proste.. Krótką wędką lepiej mi się pracuje przynętą(jaskółki, koguty w szczególności). Krótsze wędziska w większości mają lepszą dynamikę zacięcia. Są poręczniejsze w trudnym terenie(krzaki, nawisy drzew itd.). A co z dystansem rzutu? Większość wędek, które miałem okazję widzieć w boju, przy długościach 1,90-2,30 m nie ustępowały w osiąganiu dalekich dystansów wędkom dłuższym. Mam takie wrażenie, że przy użyciu cieniutkich plecionek można rzucić bardzo lekką przynętą(0,7-1,5 gr) o wiele dalej niż długim kijem.
No tak, okonki, wzdręgi...a przyłowy? Te gramatury takie małe, kijki chude, delikatne...

Ha! Można się zdziwić nie raz, ile zapasu mają takie ultra lekkie wędki. Są często tak zbudowane, że dolnik podczas holu szczupaka czy większego okonia ,,oddaje mięcho,, i pięknie męczy rybę.
 Nie mówię tu o tych typowo wzdręgowych, krowich ogonkach, niemiłosiernie miękkich. Na tych wędziskach przyłów 50cm szczupaka, to co najmniej kilkanaście minut zabawy ale wyjąć też się da.. 

 
Za minus wędek typu ultralight, nie będących wklejką....są ich ceny. Za najtańsze wędki tego typu trzeba wyjąć z portfela około 200-250 zł. W tym przedziale cenowym dostaniemy wspomniane wcześniej ,,krowie ogonki,,. Kijki w lepszych wartościach użytkowych(ciut szybsze i z zapasem mocy), to wydatek rzędu 300-600 zł.
Mogę śmiało podrzucić Wam kilka nazw wędek, które świetnie sprawdzą się  w takim okoniowo- wzdręgowym łowieniu. 
D.A.M. Effzett Microflex 2,10 m , 1-7 albo 2-10 gr. Koszt około 320 zł.
TRABUCCO RAPTURE STYLISH 2,10 m , 0,5-7 gr. Koszt około360 zł.
KONGER STREETO UL 2002 2,00 m , 2-9 gr. Koszt około 370 zł.
Ja łowię wędką Pezon&Michel Hiker Finnes-Art 2,10 m 0,5-7gr. Wędka niestety już trudno dostępna w sklepach, częściej na Allegro można jeszcze dostać. Alternatywą do tej wędki jest model ze stajni Gunki jeśli się nie mylę nazywa się to: GUNKI STREET FISHING THINK S-210L 0,5-7 gr. Jest to ten sam blank co w wędce Hiker. Niestety droższy, koszt około 400-450 zł. 

Resztę zestawu uzupełnia dobrej jakości kołowrotek, w wielkości 2000-2500. Musi dobrze nawijać cienkie linki(żyłki albo plecionki) i mieć bardzo precyzyjny i płynny hamulec. Odradzam kołowrotki w wielkości 1000 ze względu na małą średnicę szpuli, która doprowadzi w szybkim tempie do skręcenia linki.
Z powodzeniem używam konstrukcji RYOBI, najczęściej modelu ECUSIMA 2000. 
Shimano ma nową Sedone FI, model 2000 z płytką szpulą, piękna maszynka. Jest na rynku naprawdę duży wybór młynków, które nadają się do takiego łapania.

Trwa odwieczny spór...żyłka czy plecionka. Nie będę w nim uczestniczył. Łowię na cieniutką plecionkę. KONGER TECHRON 0,04 mm w kolorze oliwkowo-zielonym. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, co do tego czy nie przeszkadza to rybom, to proszę się przyjrzeć zdjęciom. Plecionkę dowiązuję do agrafki z krętlikiem(Jan-tex) nr 22. Świetnie mi się plecionką rzuca, czuję każde delikatne branie a o przyłowy raczej się nie martwię, ma wytrzymałość około 4 kg.
 Nie stosuję przyponów zabezpieczających moje przynęty i plecionkę przed zębami szczupaka. Owszem, przyłowy zębatych się zdarzają, nie lubię kolczykować ryb ale założenie nawet najcieńszego wolframu zdecydowanie zmniejszy ilość brań okoni a o wzdręgach można zapomnieć. Ma to zapewne związek z nienaturalną pracą przynęt, jakikolwiek przypon usztywnia zestaw i nasze cudeńka przestają zachowywać się tak jak powinny.

Przynęty... Uuuuu, temat rzeka. 
Głównie gumy, w wielkości 2-6cm. Jest tego tyle, że nie sposób wymienić... Keitech, Fox, Lucky Johny, oprócz tego nasi producenci.Water King, Dragon ma swojego Belly Fish-a, Mikado Fishuntera TT i Fish Fry-ie. Jaskółki Phoenix-a. Oczywiście Relaks, twisterki 1 i 2 oraz najmniejsze, zwane plemnikami. Mann`s ma w ofercie swoje portki i najmniejsze żabki. 
Arsenał uzupełniam mikrojigami od Maćka Brzezika(Władcy Much).

W pudełku zawsze mam parę micro obrotówek, najmniejszych wirujących ogonków i mini woblerków. Do zadań specjalnych. Mogą się zdarzyć sytuacje gdzie na gumki ochoty ryby nie mają i trzeba je pobudzić silną wibracją.  

Nie będę szczegółowo opisywał techniki łowienia małymi przynętami. Trzeba samemu dojść co danego dnia ryby preferują. Swobodny,powolny opad czy agresywne podbijanie. Jednego dnia ryby będą reagowały lepiej na przynęty prowadzone płytko w pobliżu powierzchni, drugiego trzeba będzie sprowadzać przynętę niemal na samo dno.  Trzeba stale kombinować, to właśnie w tej metodzie jest najfajniejsze. Zmusza nas to do myślenia.
Momenty brania są niesamowite. Często poprzedza je seria próbnych ataków. Dotyczy to zarówno okoni jak i wzdręg. Raczej rzadko zdarzają się dni kiedy ryby atakują w sposób bardzo gwałtowny i zdecydowany, szczególnie na płytkich akwenach. Potrafią płynąć za przynętą do samego końca, decydując się na atak w momencie gdy wyciągamy przynętę z wody. Warto wtedy na chwilę zatrzymać przynętę w miejscu albo nawet opuścić swobodnie w toń. Widowiskowość takich brań jest niesamowita..

Okoń i wzdręga to fantastyczne, waleczne i sprytne ryby. Bardzo często bytują obok siebie, co daje nam okazje do próbowania szerokiego zasobu przynęt. Najtrudniej dobrać kolory. Z moich obserwacji wynika, że oba gatunki mają słabość do koloru różowego i akcentów jaskrawych. Szczególnie akcentów mocno pomarańczowych, fluo żółtych czy ognistych czerwieni.
Okonie kochają motoroil, fiolety i kolory naturalne. Wzdręgi uwielbiają kolory takie jak żółty, musztardowy, seledyn, czerwień ale też i skrajne odcienie takie jak czerń, brudne brązy i bardzo ciemne granaty. Bardzo często stosuje patent w postaci jasnej gumki i ciemnej główki i na odwrót. Zestawiam skrajne kolory.


Dobrze dobrany sprzęt, właściwie wytypowane łowiska i odpowiednie przyłożenie się do tematu, to recepta na szybki sukces. Łowienie małych i średnich ryb, to nie obciach. Nie przejmujcie się opiniami ,,kolegów,, po kiju, że niby to, cytuje: pier...nie się z drobnicą. To bardzo przyjemne, trudne technicznie( precyzja rzutów, prowadzenia), efektywne łowienie. Zwłaszcza dla tych, którzy nie mają czasu na dłuższe wyprawy. Ja do takich należę, pokochałem tego typu łowienie i sprawia mi ono bardzo dużo frajdy.
Ryby, które się łowi, często są naprawdę okazałe. Zobaczcie sami....

 Do następnego razu.


Straszydło.





 

  
  

Ryby, Migi...i rock`n`roll!

                                

 

 

                        Ryby, Migi...i rock`n`roll! 

 

 Ostatnio ciągle się zastanawiałem, jak to się stało, że właśnie wędkarstwo stało się jedną z trzech pasji. Spostrzegłem, że wszystkie trzy ściśle się ze sobą wiążą w pewien sposób. Dokładniej chodzi o to, jak dojrzewały we mnie. Wędkarstwo było pierwszą pasją, potem pojawiło się zainteresowanie lotnictwem i na końcu muzyka rockowa. Jak się zaczęło moje wędkowanie, to w dużym skrócie opisałem w tekście ,,Żyję w ciekawych(wędkarsko) czasach,,.


Druga moja pasja, lotnictwo. Jak to się zaczęło? 
Tuż pod koniec 1979 roku przeprowadzamy się z rodzicami z Woli na właśnie powstającą sypialnię
Warszawy...Ursynów. Mam 4 lata, całkiem sporo pamiętam z tego czasu. Parę bloków na krzyż, reszta w budowie, zapach świeżo lanego betonu, kurzu i...Lasu(Kabackiego). Mój blok był jednym z pierwszych na początku dzielnicy. Widok z mojego pokoju był absolutnie fantastyczny. Parę niższych bloków nie przysłaniało widoku na tor wyścigów konnych Służew i w dalszym planie...lotnisko Okęcie. Tak się złożyło, że lądujące i startujące samoloty z pasa 29/11(kierunek zachód-wschód upraszczając) przelatywały tuż nad moim blokiem. To była era dominacji radzieckich konstrukcji w barwach Lotu. Tu-134, Tu-154, Ił-62, Ił-18, An-24.... . Hałaśliwe okrutnie. Żeby nie było, gościnnie z zagranicy przylatywały Boeing-i 737(we wczesnych wersjach), DC-9(później MD-9), też hałaśliwe skubańce. Najbardziej uciążliwe były Tu-134...Hałas jaki robiły przy starcie można by porównać do hałasu jaki robią współczesne samoloty myśliwskie. Parę razy szyba w pokoju albo w kuchni pękła od wibracji. Zmieniały się czasy i zmieniały się samoloty. Coraz więcej zachodnich konstrukcji pojawiało się na ursynowskim niebie. Czasami perełki...Concord! Było dane mi zobaczyć tą legendę w locie...To był dopiero huk!!
I tak sobie nasiąkałem... Wspomniałem na początku, że moje pasje się łączą. Już wyjaśniam. Na wakacje wyjeżdżałem z rodzicami nad rzekę Bug, do miejscowości Kania Polska. Domyślam się, że wielu z Was wie gdzie to jest. Ściślej, to bazowaliśmy w ośrodku wypoczynkowym Bindugi, który znajdował się pomiędzy Kanią a Popowem Kościelnym. Piękne miejsce, magiczne...dla mnie.
 Do rzeczy! Dla odmiany niebo nad tamtymi rejonami było zdominowane przez samoloty wojskowe.
Często, siedząc na rybach albo nawet na tarasie domku w ośrodku byłem świadkiem pozorowanych walk powietrznych, przelotów, akrobacji.. Szczególnie te na niskich pułapach były widowiskowe. Wyobraźcie sobie...siedzicie sobie o świcie, cichutko, gapicie się w spławik albo szczytówkę gruntówki....a tu jak nie gwizdnie, ryknie silnik Miga przelatującego nisko nad waszymi głowami!! Czad!! No, przynajmniej dla mnie he,he,he! Fantastyczne było też przekraczanie bariery dźwięku, oczywiście wtedy samoloty leciały na dużej wysokości. Ten charakterystyczny BANG!! Wszystko wokół stękało a na wodzie robiło się przez ułamek sekundy coś w rodzaju wklęśnięcia. Niesamowite zjawisko. Ryby wyskakiwał do góry jak rażone prądem.
Na przełomie lat 70 i 80 latały Migi 17(wersja licencyjna miała oznaczenie Lim-5), później pojawiły się Migi-21, Migi-23 i w końcu Migi-29..Pasja rosła. Oczywiście dochodziło do tego pochłanianie lektur o tej tematyce, zwłaszcza dotyczących drugiej wojny światowej. W tej materii, my Polacy, mamy się czym chwalić. Takie nazwiska jak Skalski, Urbanowicz i wielu, wielu innych...piękne karty naszej historii.Współcześnie też mamy sukcesy na tym polu, zwłaszcza szybownicy. Jeśli mi tylko czas pozwala nie opuszczam większych pokazów lotniczych. I tak się właśnie wkręciłem w lotnictwo!


No dobra! Czas na rock`n`roll!!
Tak na poważnie muzyka rockowa pochłonęła mnie na przełomie lat 80 i 90. Mogę jednak stwierdzić, że wcześniej zawsze gdzieś się pojawiała przy mnie.. Kiedyś w radiu można było usłyszeć naprawdę świetną muzykę, zwłaszcza w Trzecim Programie Polskiego Radia czyli po prostu w  Trójce. Już wtedy znałem niektóre klasyczne utwory takich kapel jak Deep Purple, Black Sabbath czy polskich rockerów jak TSA, Turbo, Perfekt. Miałem paru starszych znajomych, którzy co jakiś czas częstowali moje uszy wczesną Metallicą czy Iron Maiden, odtwarzanych na Kasprzakach, kasetowych albo jeszcze szpulowych. To nie było jeszcze jakieś wariactwo, raczej zalążek, takie kiełkujące nasiono..
Wróćmy do przełomu lat80/ 90. To wybuchło nagle. Pamiętam to jak dziś, pożyczyłem od kogoś kasetę Scorpions, jakaś składanka typu najlepszych przebojów. Jak to mi weszło....Nagle coś zaskoczyło. Zaczęło się zbieranie nagrań, przegrywanie, później szukanie kaset na bazarkach. Klasyczny Rock...hard....metal...odkrywałem zupełnie nowy świat. Najmocniej pociągnęło mnie w kierunku metalu, coraz cięższego. Początek lat 90, to zdecydowanie renesans muzyki rockowej. Starzy wyjadacze t.j. AC/DC, Metallica, Slayer święcą triumfy. Pojawiają się nowe trendy, gatunki...Sepultura, Pantera. Grunge! Wielka rewolucja w rocku! Zaprzedałem dusze....
Liceum, zapuściłem włosy. Czwartkowe, rockowe imprezy w klubie Park(kojarzy ktoś HardZone ?). MTV HEADBANGERS BALL, prowadząca Vanessa, multum teledysków rockowych, wywiadów. Ówczesne Radio WAWA...można było usłyszeć każdy gatunek rocka, w najlepszym wydaniu.
Byłem takim trochę ortodoksem ciężkiego grania...ale uczymy się całe życie. Do niektórych gatunków muzycznych trzeba dojrzeć. Tak też było w moim przypadku.
Zacząłem sam sobie organizować wakacje. Narodziły się niezwykłe przyjaźnie.. Przez ładne parę lat jeździliśmy sporą paczką w pewne miejsce nad Narwią. Kolejne magiczne miejsce w moim życiu. Lubiel.
Grupa kilkunastu osób, zakręconych pozytywnie, muzycznie i część łowiących ryby! Czego chcieć więcej. Parę osób tak jak ja, zaprzedanych ciężkiej muzyce i kilka w jakże odległych muzycznie rejonach takich jak reggae, punk czy gotyk. Nie było innego wyjścia.... Nasze fascynacje początkowo tak przeciwne, zaczęły się przenikać. Uczyliśmy się od siebie słuchania innych gatunków.. Znów okrywałem nowe światy. Bliskie sercu stały się takie kapele jak Kult, Tilt, T-Love, KSU, DAAB....i wiele wiele innych.
 Czas płynął... Przyjaźnie się rozwiały, zatarły. Rzeczywistość, codzienność coraz częściej zabierała czas na beztroskę, radość i przyjemności życia. Jednak fascynacja muzyką rockową została...niezmiennie poszerzając horyzonty gatunkowe. Wrócił apetyt na klasykę rocka... Pink Floyd, David Gilmour zapadł w moją głowę w nieodwracalny sposób. Zrozumiałem gatunki przed którymi broniłem się kiedyś jak mogłem. To niezwykły świat... Szkoda tylko, że współczesne rozgłośnie radiowe prezentują masakrycznie żenujący poziom muzyczny jak i konferansjerski. To jakaś katastrofa. 
Świat muzyczny zmienił się niebywale..


Pisząc to, słucham takiej składanki własnej roboty....Od Davida Bowie przez Alice In Chains po Come..Mój świat...stąd pochodzę. 
Ryby...Migi...Rock`n`Roll...


 Do następnego razu...

Straszydło.